Dzieciaki do szkoły a my w góry! Jeszcze dzień wcześniej nie przypuszczałem, że nazajutrz będę zgłębiać piękno gór, które nie były mi dobrze znane. Zmobilizowany na maxa i przy odrobinie szczęścia wieczorem znalazłem się w autokarze pędzącym do Zakopca. Tak zaczeła się moja najfajniejsza przygoda z Tatrami w tle...
Spis treści:
We wtorek bladym świtem zawitałem wraz z Moniką i Grzesiem w Zakopcu. Mnie oczywiście pomimo nieprzespanej nocy (standard) rozsadzała energia. Normalna reakcja na widok gór i słońca ;) Podjechaliśmy busem do Kuźnic i wskoczyliśmy na szlak do schroniska Murowaniec. Pierwsze kroki były ciężkie jak nasze wielgaśne plecaki. Z biegiem czasu już było coraz lepiej. Dotarliśmy do Murowańca, załatwiliśmy nocleg i postanowiliśmy trochę połazikować na luzaka. Nasze pierwsze kroki skierowaliśmy do Czarnego Stawu Gąsienicowego. Tam zrobiliśmy większy odpoczynek. Potem powędrowaliśmy na Karb. Tam pozostał Grześ, który miał problem z bolącą nogą a ja z Moniką zaczeliśmy wspinać się na Kościelec. Nie powiem, nie było łatwo! W trzech miejscach trzeba było nieźle pogłówkować, żeby bezpiecznie wejść wyżej! Na szczycie w nagrodę czekał piękny widoczek. Chwila zadumy okraszona spałaszowaniem "Pawełka" i w dół tą samą drogą. Innej możliwości nie było. Na dole przy strumyku odpoczywał Grześ, więc i my na trochę przysiedliśmy. Dalej droga była już łatwa, szlakiem prosto do schroniska na nocny odpoczynek.
Drugiego dnia postanowiliśmy zmienić nasze lukum na schronisko w Dolinie Pięciu Stawów. Znów na plecy powędrowały nasze ciężkie plecaki i ruszyliśmy niebieskim szlakiem w kierunku Czarnego Stawu. Ten odcinek był spoko. Potem się zaczęła wspinaczka na przełęcz Zawrat (2158m n.p.m.) Jakoś dziwnie wszyscy wdrapywali się bez lub z małymi plecaczkami. Gdy zaczęły się łańcuchy zrozumiałem dlaczego :) No cóż, pomyślałem - tak łatwo to Król się nie poddaje! Zmobilizowany na maxa stawiając każdy krok bardzo uważnie, zalany potem niesamowicie ujrzałem po raz pierwszy widok z Zawratu. Przebrałem się w suche ubranko, przytuliłem do skały i wtedy urządliła mnie osa w nogę, ała! Też nie miała kiedy! Jakieś dwie angielki chciały mnie smarować jakimiś maściami, ale podziękowałem. Czas upływał a moich towarzyszy nie było widać. Kontakt tel. utrudniony. Zostawiłem manele i z obolałą nogą postanowiłem po nich zejść. Parę setek metrów niżej spotkałem ich. Zabrałem plecak Grzesia i znów w górę. Te łańcuchy nawet fajne. Po drodze jeszcze za rękę wciągałem jakąś przerażoną kobietę. Wreszcie wszyscy znaleźliśmy się na Zawracie. Odpoczynek dłuższy należał się. Potem niebieski szlak był już bardziej "spokojny" i dotarliśmy bez większych przygód do schroniska. Miejsc nie było, wylądowaliśmy na podłodze, ale towarzystwo mieliśmy przednie. Pozdro dla "Radara", "Hamulca" i ekipy z Radziwiłłowa (podarowali nam chlebek).
Tego dnia po wczorajszych extremalnych przeżyciach potraktowaliśmy lajtowo. Powędrowaliśmy przez Świstówki do Morskiego Oka. Tam zjedliśmy małe co nieco. Potem obowiązkowy spacerek dookoła Morskiego Oka. Ja koniecznie chciałem zobaczyć czy Czarny Staw naprawdę jest taki czarny ;) Monika z Grzesiem puścili mnie, abym to sprawdził a sami ruszyli w drogę powrotną do schroniska w Dolinie Piątki. Powiedzieli, że i tak ich dogonię. To ja niczym koziczka ging, ging, ging i już nad stawem :) Eeee wcale nie taki czarny, ale za to widoczek ładny na Morskie Oko. Ding, ding, uwaga turyści, ding, ding i już nad Morskim. Nad brzegiem natknąłem się na kapliczkę z Matką Bożą od szczęśliwych powrotów. Powrócę napewno cały! Przed Świstówką dogoniłem moich współtowarzyszy i dalej powędrowaliśmy razem. W schronisku już odpoczywaliśmy w przytulnym pokoju.
Tego dnia pogoda już nie była taka piękna. Chmury opanowały niebo i na promienie słoka nie było co liczyć. Na wysokie partie nie było się co pchać. Choć w schronisku nie brakowało osób, które chciały atakować szczyty. No cóż, może są bardziej doświadczenie ode mnie. My powędrowaliśmy Doliną Roztoki w dół i w górę. Dłuży odpoczynek zafundowaliśmy sobie w schronisku Roztoka, gdzie zjedliśmy parę specjałów tamtejszej kuchmi.
Dzień powrotu do domu. Tak jak dnia poprzedniego powędrowaliśmy Doliną Roztoki do busa, który zawiózł nas do Zakopca. Tam zdążyliśmy zjeść dobry obiadek w pobliżu stacji PKP. Udało nam się także znaleźć dobry PKS do Krakowa, gdzie Monika z Grzesiem pozostali a ja pociągiem wróciłem do domu. Bardzo dobrze mi się łazikowało po Tatrach, napewno wrócę tam jeszcze i napewno nie będzie to tylko weekend!