Majówka 2009 - pierwszy długi weekend w roku, na który wszyscy czekali. Ja też czekałem z utęsknieniem, gdyż plan tego wyjazdu powstał w mojej głowie ponad 2 lata temu i wreszcie nadszedł czas na jego zrealizowanie!
Spis treści:
W piątek bladym świtem wskoczyłem do pociągu i po paru przesiadkach wylądowałem w Lublinie. Po paru minutach na tej właśnie stacji zjawili się także moi towarzysze majówkowi - Magda i Marcin. Zmontowaliśmy nasze rumaki z przyczepkami i ruszyliśmy zwiedzać miasto. Generalnie postawiliśmy na obejrzenie starówki (ryneczek, brama, wieża, kościółki, zamek). Chęć wydostania się z zatłoczonego miasta była spora, więc szybko wydostaliśmy się na peryferia. Tam złapaliśmy rowerowy szlak i podążaliśmy nim na wschód. Niestety wiatr tego dnia wiał akurat ze wschodu i strasznie nas męczył. Po drodze zaliczyliśmy odrestaurowany przez księży dworek i ruiny zamku. W Łęcznej zaskoczyły nas dinozaury stojace przy wjeździe do miasta. Dalej przez liczne malownicze wsie, gdzie kwitły pięknie sady, dojechaliśmy wreszcie do Poleskiego Parku Narodowego. Wstąpiliśmy do muzeum, gdzie zakupiliśmy szczegółowe mapki, które przydały się doskonale podczas zwiedzania najciekawszych miejsc parku. W Urszulinie wstąpiliśmy na zasłużony obiad. Po całodziennych zmaganiach z wiatrem należało się nam! Po obiedzie ruszyliśmy do Sumina, gdzie rozbliliśmy nasze pierwsze obozowisko nad jeziorem. Zrobiliśmy to w tempie rekordowym! Dlaczego spytacie? Komary, komary i jeszcze raz komary (jedyny minus majówki). Na szczeście na pomoście - podziwiając zachód słońca - nie kąsały aż tak mocno :)
Nocka nie była aż tak zimna. O poranku po zjedzeniu śniadanka i spakowaniu tobołków wyruszyliśmy na podbuj parku. Wybór tego parku na majówkę okazał się doskonałym posunięciem strategicznym - nie było ludzi, tylko my, zwierzaki, piękne krajobrazy i orgia odgłosów przyrody w dzień i w nocy (posiadam nagrania audio dla niedowiarków) !!! Nie będę opisywał szczegółowo co widzieliśmy, bo trzeba samemu tego doświadczyć. Mi najbardziej utkił w pamięci moment, kiedy jadąc wzdłuż kanałku na naszej drodze stanęła sarenka. Nie widziała nas, bo patrzyła na w drugą stronę na trzy bociany czarne (nie łatwo je spotkać). Gdy odwróciła głowę, zobaczyła nas i jak sprężykna wystrzeliła w las. Super scenka przygodowa :) Po całodniowych "emocjach parkowych" dojechaliśmy nad Jezioro Krasne. Tak zjedliśmy smakowite rybki i rozbiliśmy drugie obozowisko. Tym razem w jeszcze bardziej dzikim miejscu, gdzie oprócz odgłosów przyrody dochodziły jedynie okrzyki jednego wędkarza kąsanego przez komary (było kupa śmiechu z tego). Oczywiście wieczorkiem obowiązkowe pożegnanie z zachodzącym słonkiem :)
Trzeciego, ostatniego dnia majówki po mojej porannej gonitwie za motylami, pszczółkami, itp. wyruszyliśmy w stronę Lublina. Po drodze (jak gdyby na deser) wstąpiliśmy do Pałacu Zamoyskich w Kozłówce. Tam zrobiliśmy dłuższy odpoczynek przed ostatnim odcinkiem trasy, który okazał się pagórkowaty. Na peryferiach miasta przejąłem prowadzenie ekipy od Marcina (jak zwykle doskonale nawigował) i przeprowadziłem naszą majówkową ekipę szybko przez miasto. Na stację wpadliśmy, gdy podstawiano nas pociąg. Szybki podział zajęć: Marcin - bilety, Madzia - jedzenie, ja - rowery i pociąg! Sprawnie przeprowadzona akcja sprawiła, że my i nasze rumaki mieliśmy miejsca, brzuszki pełne a bilety w rączce. Co znaczy dobra organizacja! Po paru godzinkach w pociągu wylądowaliśmy w stolicy. Tu nasze drogi się rozstały - M&M wyskoczyli na wschodnim a ja dobiłem do zachodniego i jeszcze 13km alejami do domku. W nagrodę podziwiałem kolejny zachód słonka, jakże odmienny od tych na Polesiu! Dziękuje pięknie za towarzystwo Madzi i Marcinowi!