Jako "rodzynek" wybrałem się z górskimi wojowniczkami zdobywać szczyty Beskidu Sądeckiego. Mieliśmy wiele fajnych przemyśleń, z których narodził się "WYPADzik" :)
Spis treści:
Po ostatniej wycieczce mówiłem sobie żartobliwie,że nastepnym razem pewnie 100 GOTów przekrocze. O mały włos tego bym nie zrobił, podczas wycieczki, którą zorganizowałem wraz z Sylwią. Na nasze wezwanie zgłosiło się wiele osób, jednak złe prognozy przestraszyły większość i na wschodnim stawiły się najdzielniejsze dziewczyny z Mazowsza: Joanna, Magda i Dominika! Na dworcu pożegnaliśmy konkurencyjną (męską) wycieczkę rowerową prowadzoną przez Arka J. Dzięki mojej miesięcznej praktyce w zdobywaniu miejsca w tym samym pociągu rozłożyliśmy się wygodnie w przedziale (a pociąg wcale nie był pusty!). Rankiem dotarliśmy do Rytra, skąd rozpoczęła się nasza przygoda. Małe zakupy, wstąpienie do schroniska, zostawienie namiotów, które jednak się nie przydały a zwiększyły ciężar mojego plecaka do 23kg i już wędrowaliśmy niebieskim szlakiem ku schronisku na Prehybie. Po drodze, dziewczyny tak się rozgadały, że zboczyły ze szlaku. No cóż - za ten bieg za Wami (patrz ślad GPS) ciągle mi wisicie po piwku!:) Pogoda tego dnia była mglista, przelotnie padał deszczyk obmywający nasze fioletowe od jagód buźki:) W środku dnia dotarliśmy na Prehybę 1156m n.p.m. W schronisku zjedliśmy cieplutkie jedzonko, które dało nam siły do pokonywania kolejnych kilometrów. Przed nami zejście do Rytra czerwonym szlakiem, dość śliskim po deszczu! Przez Złomisty Wierch (1226m n.p.m.) dotarliśmy do Radziejowej 1262m n.p.m. Wdrapaliśmy się na szczyt wieży widokowej, z której obejrzeliśmy sobie Magdę i Asię w dole. Widoczków nie było żadnych :( Po dość męczącym zejściu do doliny Popradu, wylądowaliśmy w schronisku "Pod Roztoką". Dziwny właściciel oznajmił nam, że miejsca się dla nas znajdą. Dostaliśmy dość luksusowe pokoje jak na schronisko. Wreszcie mogliśmy się wysuszyć i odpocząć po całym dniu walki z mgłą,deszczem i mokrymi szlakami! Na deser przypadła mi jeszcze przyjemność wyjmowania kleszcza z nogi Asi.
Drugiego dzionka mgły i deszcze znikły! Po smakowitym śniadanku, lekko obolali ruszyliśmy czerwonym szlakiem w stronę Krynicy-Zdrój. Tego dnia towarzyszyły nam już piękne widoczki, którymi rozkoszowaliśmy się leżąc na polankach :) Pierwszy przystanek w prywatnym schronisku Cyrla. Bardzo ładnie urządzone! Mnóstwo kwiatów, wśród których latało mnóstwo kolorowych motyli. Sylwia znalazła się w swoim królestwie ;) Aż żal było wyruszać z takiego miejsca. Czas jednak biegł nieubłaganie. Ruszyliśmy dalej. Na Hali Pisanej pożegnaliśmy się z Dominiką, która wcześniej musiała wrócić do domu. W czwórkę doszliśmy do Schroniska Hala Łabowska. Po zjedzeniu obiadku, czekało nas tylko 3 godzinne zejście niebieskim szlakiem do Piwnicznej. Strome kamieniste zejście i potok na drodze sprawiły, że nie było to lekkie schodzenie. Gdy słonko zaszło za górę i mrok ogarniał dolinę, my przekraczaliśmy Poprad, aby za kroków parę znaleźć się na stacji PKP w Piwnicznej, gdzie wreszcie mogłem zrzucić swój ciężki plecak z obolałych pleców, wyrzucić buty do kosza (nie przetrwały przy hamowaniu na szlaku) i przebrać się w nizinne ciuchy! Znów udało nam się wywalczyć calutki przedział dla nas i o bladym poranku byliśmy już w stolicy. Dziękuje moim towarzyszkom za wspólny spacerek! Byłyście bardzo dzielne i dodałyście kolorytu górskim szlakom! I pamiętajcie - to nie koniec odwiedzin "Beskidzkiej Rodziny".