Madera - wulkaniczny skrawek lądu na Oceanie Atlantyckim nazywana Wyspą Wiecznej Wiosny, Wyspą Kwiatów lub Zieloną Perłą, stała się kolejnym celem naszego podróżowania. Choć liczy zaledwie 56 km długości i 23 szerokości, atrakcji historycznych i przyrodniczych na niej nie brakuje. Wyspa posiada jeszcze jeden walor, który kochamy! Jest idealnym miejscem dla turystyki górskiej. Szlaki piesze - zwane levadami poprowadzone w otoczeniu urzekającej przyrody nie potrzebują reklamy. Spędziliśmy na Maderze zaledwie osiem dni, może i to mało, ale i tak zdążyliśmy się w niej zakochać...
Spis treści:
Na Wyspę Wiecznej Wiosny zabraliśmy ze sobą towarzyszy - Kasię i Alaina. Nieco zagmatwaną siatką połączeń samolotowych (Warszawa-Paryż-Lisbona) udało nam się wylądować wieczorową porą na lotnisku w Funchal. Wszyscy byliśmy zasmuceni, gdyż zmrok okrył ląd a my strasznie byliśmy już spragnieni widoków wyspy. Z oddali po wyjściu z samolotu było tylko słychać szum oceanu a tysiące światełek domów mieszały się z gwiazdami na niebie. Nic to do poranka trzeba było poczekać na ukazanie się w pełnej krasie wyspy. Po odebraniu bagażu, udaliśmy się po nasz samochód, który miał się stać naszym środkiem transportu przez cały wyjazd. Uznaliśmy, że to będzie najszybszy i najtańszy sposób przemieszczania się dla naszej czwórki. W wypożyczalni dostaliśmy nowego czerwonego Fiata Pande. Jak się potem okazało mimo niezbyt dużych gabarytów (tu uwaga praktyczna: cztery osoby z czterema nie małymi bagażami to max dla takiego auta) i małego silnika dawał sobie radę nawet na górskich odcinkach dróg. Do hotelu w miejscowości Arreiro dotarliśmy dość szybko, dzięki mojej nawigacji i systemowi dróg. Tu parę słów na ich temat: Madera ma dobrze rozwiniętą sieć drogową, ta najlepsza oznakowana "VR1" to autostrada dwu pasmowa po wschodniej i południowej części wyspy, drogi główne "VE1,2,3" i pozostałe drogi np."ER103" to najstarsze i zazwyczaj serpentynowe - frajda dla rajdowców a mordęga dla "nietolerujących karuzeli". Lepiej wybierać te główniejsze, mimo że czasami biegną dookoła wyspy, ale dzięki licznym tunelom przejazd jest szybszy i spokojniejszy :)
Gdy zaczęło świtać rozsunąłem ogromniaste drzwi do naszego balkonu i wreszcie ujrzałem bezkresny Ocean Atlantycki. Odetchnąłem świeżym powietrzem i powiedziałem "Witaj Madero". Wreszcie zobaczyłem wyspę w pełnej krasie. Nasza przygoda właśnie się rozpoczęła na dobre: słońce pięknie świeciło a temperatura rosła. Podczas śniadania postanowiliśmy na pierwsze uderzenie zwiedzenie wschodniej strony wyspy wraz z przejściem Levadą PR8 po Panta de Sao Lorenco. Tak też się stało. Szybko przemieściliśmy się autostradą mijając lotnisko do Canical. Potem jeszcze parę kilometrów drogą lokalną do punktu widokowego Miradouro do Sao Lorenco, gdzie zostawiliśmy samochód przy pętli autobusowej. Sam szlak jest atrakcyjny, znajduje się na nim wiele punktów z pięknymi panoramami. Aparat koniecznie trzeba mieć przy sobie. My mieliśmy cztery :) Na szlaku znajduje się "schronisko" pod palmami. Można tu odpocząć, zjeść i skorzystać z toalety. Za schroniskiem zaczyna się strome podejście pod górę. Na końcu levady czeka nagroda - piękny widok na wschodni kraniec wyspy! Powrót niestety tą samą drogą, inaczej się nie da. Ponieważ widoki dały nam wiele sił tego dnia postanowiliśmy w drodze powrotnej do hotelu wstąpić na Cabo Girao - najwyższy klif na Maderze (i podobno w Europie)liczący 589m n.p.m. Z platformy, która jest częściowo przeszklona rozpościera się wspaniały widok na okolicę i oczywiście w dół, gdzie widać nadbrzeżne pola uprawne. Osoby z lękiem wysokości lepiej żeby omijały to miejsce :) My trafiliśmy na Cabo Girao o zachodzie słońca, więc tym bardziej widoki były czarujące.
Po doznaniach wizualnych dnia poprzedniego postanowiliśmy tym razem wybrać się na północną część wyspy. Z lekką obawą - znając tą przypadłość z Teneryfy, iż północna strona nie równa jest południowej pod względem pogodowym - wyruszyliśmy w stronę Porto Moniz. Podczas drogi nasze obawy się urzeczywistniły i pogoda od połowy wyspy zmieniła się diametralnie. W Porto Moniz chcieliśmy zobaczyć słynne skalne baseny - Piscinas Naturais. Owszem zobaczyliśmy je, ale z daleka gdyż ocean szalał i baseny ze względów bezpieczeństwa były zamknięte. W miasteczku tym znajduje się także Aquario da Madeira w budynku starej fortecy z 1930 roku oraz dużo restauracji serwujących wyśmienite ryby. W drodze powrotnej wstąpiliśmy do urokliwej wioski z brukowanymi uliczkami i ładnym kościołem zwanej Sao Vicente. To drugie miejsce po Camara de Lobos, gdzie produkuje się wyśmienite wina. Wioska ta słynie także z zespołu jaskiń - Grutas de Sao Vicente oraz Centrum Wulkanologicznego - Centro de Vulcanismo. Bilet wstępu uprawnia nas do zapoznania się z wystawą o budową geologicznej wyspy, obejrzenia filmu 3D o powstaniu wyspy a na koniec przejścia kilometrową jaskinią z przewodnikiem. Są dwie grupy językowe: portugalska i angielska. Wracając na południową stronę wyspy znów ujrzeliśmy słońce. Na naszej trasie znajdowała się Ribeira Brava, do której też wstąpiliśmy. Miasto szczyci się jednym z najstarszych i najciekawszych kościołów na Maderze - Sao Bento z wieżą w biało granatową szachownicę. W Ribeira Brava znajduję się także mało znane Museu Etnografico da Madeira, gdzie można zobaczyć jak wyglądało dawniej życie na wyspie.
Czwartego dnia przyszedł czas na poznanie środkowej części wyspy wraz z jej płaskowyżem Paul da Serra. Przynajmniej takie były plany. Niestety po wjechaniu na Przełęcz Encumenada okazało się, że droga jest zamknięta z powodu spadających skał. Trudno się mówi. Szybko wymyśliliśmy plan B, którym okazały się zachodnio-południowe obrzeża wyspy. Przez Ribera Brava dojechaliśmy drogą z licznymi tunelami do miejscowości Prazeres. Tam zostawiliśmy auto i poszliśmy szukać Levady PR19 prowadzącej do Paul do Mar. Początek szlaku znaleźliśmy na terenie wypasionego hotelu (trzeba uważać, bo szlaki zaczynają się czasami w dziwnych miejscach). Zanim jednak ruszyliśmy szlakiem, wstąpiliśmy na odkrytą przez nas przypadkiem ścieżkę zdrowotno-masującą. Polegała ona na przejściu boso ok.20 minutowego odcinka drogi, na którym czekały na nasze stopy różne niespodzianki typu: szyszki, kamienie wulkaniczne, itp. Oryginalny pomysł! Po tym krótkim i intensywnym masażu stóp byliśmy gotowi do pokonania szlaku. Levada ta to generalnie masakryczne zejście ponad 500m schodami w dół do wspomnianej wioski rybackiej. Intensywne południowe słońce i setki schodów dały nam w kość. W Paul do Mar odpoczęliśmy w cieniu przechadzając się wąskimi i urokliwymi chodnikami pośród domostw. Wstąpiliśmy tu także na plantacje bananów. Potem niestety trzeba było wracać znów 500 metrów pod górę. Daliśmy radę na resztkach wody. Gdy słońce nieco zelżało byliśmy już w Prazeres. Tu szukając ciekawego muzeum natknęliśmy się na ładny kościółek i ogród. Po drodze przyplątał się do nas piesek, którego dopiero zabrali od nas tubylcy po wcześniejszym zaznajomieniu się z nimi. Nieco zmęczeni dzisiejszymi wyczynami wróciliśmy do hotelu.
Po raz drugi podczas naszego pobytu przyszedł czas na północną część wyspy. Wybraliśmy się na początek do Santany. Miasto słynie z trójkątnych domków krytych słomianą strzechą. Ale jak się później okazało nie tylko. Zanim trafiliśmy do bajkowych domków, pospacerowaliśmy po miasteczku. Na jednej z głównych ulic jest bardzo ładnie wybrukowany chodnik typowymi kamieniami biało czarnymi a w różnych miejscach porozkładane są okrągłe kamienie barwnie malowane. Całość sprawia fajny efekt. Domki choć rzeczywiście oryginalne, mnie trochę rozczarowały, bo myślałem, że środek będzie też oryginalny a tam suweniry dla turystów. W Santanie znajduje się także Parque Tematico de Madera prezentujący kulturowe dziedzictwo Madery, na który trzeba podobno poświecić cały dzień. Zrezygnowaliśmy z tej atrakcji na rzecz najbardziej spektakularnej Levady PR19 na wyspie, która była niedaleko miasteczka w Queimadas. Popełniliśmy jedynie błąd pozostawiając auto w Santanie i wdrapując się w górę do początku szlaku. Podejście było strome a czas uciekał. Na szczęście trafił się nam pickup i podwiózł nas spory kawałek. Sama levada w kierunku Caldeirao Verde okazała się rzeczywiście atrakcją a na końcu czekała na nas mega niespodzianka - wodospad "Zielony Gar". Powrót niestety był tą samą drogą, ale też ciekawy pomimo braku widoków przez panującą mgłę.
Najwyższy szczyt wyspy - Pico Ruivo sięgający 1862 metra nad poziom morza był celem dnia szóstego pobytu na Maderze. Po dobrym śniadaniu wyruszyliśmy naszą Pandą na przełęcz Encumenada 1007m n.p.m. gdzie miała swój początek Levada PR1.3. Levadą tą chcieliśmy właśnie wdrapać się na szczyt i podziwiać piękne widoki. Początek szlaku był dość stromy i nie było prostego kawałka, aby odpocząć na płaskim. Po wejściu na jedną z polanek zasmucił nas widok nadciągającej mgły. Szybko rozstawiliśmy statyw i porobiliśmy kilka fotek. Niestety jak się później okazało były to najlepsze widoki na cały dzień. Podczas wędrówki w górę cały czas otaczało nas "białe mleko" a widoczność sięgało góra 20 metrów. Po drodze we mgle minęliśmy wierzchołek Pico Ferreiro 1587m n.p.m., którego nie widzieliśmy a wiedzieliśmy o nim z informacji GPSu. Ponieważ wiedzieliśmy, że i tak widoków ze szczytu nie będzie a brak czasu uniemożliwi nam zejście za widoku postanowiliśmy iść w górę do określonej godziny. Tak też się stało. Po drodze minęliśmy tylko dwie pary, z czego jedną polaków z małą dziewczynką. Widać kto lubi ekstremalne podejścia :) Schodziliśmy trochę smutni, że nie udało się zdobyć szczytu i zobaczyć pięknej panoramy ze szczytu. No cóż takie już są czasami kapryśne góry, może następnym razem się uda :)
Stolica wyspy Funchal jest ładna i uporządkowana, potrafi także zaskakiwać. Jednak nie należy nastawiać się, że zobaczy się pełno olśniewających budynków i zabytków minionych epok jak to bywa w innych stolicach europejskich. My na zwiedzanie Funchal poświęciliśmy cały przed ostatni dzień naszego pobytu na wyspie. Było to dobre posunięcie, ponieważ zakupiliśmy sporo egzotycznych owoców, które zabraliśmy do Polski. Wiedzieliśmy, że czasu na zobaczenie wszystkich ciekawostek miasta będzie mało, postanowiliśmy wybrać kilka z nich. Po pozostawieniu auta na parkingu podziemnym centrum handlowego (na ulicy nie było miejsca po parokrotnym objeździe uliczek) udaliśmy się na podbój stolicy Madery. Zaczęliśmy od spaceru główną reprezentacyjną ulicą Avenida Arriaga przy której znajdują się np. Pałac Sao Laurenco, Pałac Governo Regional, budynek banku portugalskiego i pomnik Zarco. Ulicę ta kończy się przy katedrze, która jest obowiązkowym punktem zwiedzania. Po wyjściu ze świątyni poszwendaliśmy się po uliczkach miasta zwiedzając m.in. klasztor św. Klary , park z egzotycznymi roślinami przy muzeum Quinta das Cruses oraz plac Praca do Municipio. Podczas poznawania miasta mieliśmy też czas na odpoczynek w jednej z wielu ciastkarni, aby posmakować lokalnych specjałów. Kolejnym obowiązkowym punktem zwiedzania miasta było targowisko - Mercado dos Lavradores. Aby się nie rozpisywać, powiem tylko iż tylu smakowitych i kolorowych owoców i warzyw nie widziałem na oczy w jednym miejscu. Można smakować, wybierać, targować się (nawet mówiąc po polsku) do woli. Polecam zakup owocu maderyjskiego - Frutta Deliciosa o wyjątkowym smaku ananasowo-bananowym! Po tych szczególnych doznaniach kulinarno wzrokowych udaliśmy się w stronę kolejki linowej, którą przetransportowaliśmy się na górę Monte (koszt 15euro/os.). W drodze na szczyt można obserwować z lotu ptaka panoramę miasta. Na górze znajduje się parę atrakcji, które warto zwiedzić. Są nimi: barokowe sanktuarium Naszej Pani (Nossa Senhora do Monte) oraz ogród botaniczny (Jardim Tropical Monte Palace). Inną ciekawą atrakcją są tzw. tobbogany czyli wiklinowe sanie na drewnianych płozach, którymi możemy zjechać w dół slalomami po wąskich uliczkach. Ta rozweselająca atrakcja słono kosztuje 25-50euro. Nasza czwórka nieco zziębnięta przez aurę panującą na górze zjechała na dół i po przejściu się promenadą nadbrzeżną doszliśmy do portu. W porcie cumowały statki z całego świata. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie z oświetlonymi ostatnimi promieniami słońca wzgórzami miasta i udaliśmy się w stronę zaparkowanego auta. Po drodze jednak spotkała nas niespodzianka - natknęliśmy się na polski ślad na wyspie a mianowicie popiersie Józefa Piłsudskiego, który przebywał na wyspie od grudnia 1930 do marca 1931 roku.
Ostatni dzień pobytu na wyspie zaczęliśmy dość wcześnie, od spakowania naszych bagaży. Zeszliśmy na pożegnalne śniadanie, które jak zwykle smakowało pysznie. Ostanie spojrzenie na ocean z hotelowej restauracji i czas się wymeldować. Załatwiliśmy wszystkie formalności i pożegnaliśmy się obsługą hotelu, która służyła pomocą w różnych sprawach. zapakowaliśmy Pandę po dach i ruszyliśmy na lotnisko. Po drodze ostatnie tankowanie na full przed oddaniem auta na autostradzie. Zostawiliśmy auto i po szybkiej odprawie już maszerowaliśmy po płycie lotniska do samolotu. Słońce żegnało nas ciepłymi promieniami i mówiło: wróćcie tu niebawem a ciepła nie pożałuje :) I tak skończyła się nasza przygoda na Wyspie Wiecznej Wiosny - jeśli kochacie piękne krajobrazy, górskie wędrówki skąpane w promieniach słońca to Madera jest właśnie dla Was! Poznajcie ją... ona na Was czeka!!!
Zapraszamy do obejrzenia zdjęć w albumie:
Orientacyjne koszty wyjazdu w euro dla dwóch osób:
Hotel+Przeloty(*) | 845 |
Auto+Benzyna | 110 |
Bilety wstępu, itp. | 30 |
Picie i jedzenie | 30 |
Pamiątki | 50 |
SUMA | 1065 |