Bieszczady - ta wyjątkowa kraina, dawno nie odwiedzana przez nas z racji największej odległości jaką zajmowało dotarcie do niej, wreszcie doczekała się naszego przybycia. Szczególnie Agnieszka bardzo chciała odświeżyć sobie wspomnienia sprzed 25 lat kiedy tu była ostatni raz. Tak się złożyło, że w Bieszczady pojechali także z nami Kasia, Alain i Felicją (francuskim pieskiem). Jak się bawiliśmy podczas naszego cztero dniowego pobytu w Wetlinie, czy przeszliśmy wszystkie zaplanowane szlaki i jakie przygody nas spotkały przeczytacie poniżej...
Spis treści:
Praktycznie cały dzień poświęciliśmy na podróż w Bieszczady. Po porannym ciężkim wstawaniu, pakowaniu się, wreszcie udało się ruszyć naszej ekipie "czterej pancerni i pies" w długą drogę. Po drodze zatrzymaliśmy się na smaczny obiad niedaleko Klimontowa, który był juz przeze mnie sprawdzony podczas pielgrzymowania po ziemi świętokrzyskiej. Do Siedliska Moczarne w Wetlinie dotarliśmy już po zmroku. Rozpakowaliśmy się i mogliśmy snuć plany na następny dzień pobytu. Prognozy pogody niestety nie były optymistyczne :(
Po przebudzeniu się niestety za oknem było szaro i deszczowo. Zjedliśmy śniadanie i rozplanowaliśmy plan dnia. Przy okazji okazało się, że pies ma zakaz wstępu na większość okolicznych szlaków. Musieliśmy to wziąć pod uwagę podczas naszego pobytu w Bieszczadach. Na dobre rozchodzenie się po górach wybraliśmy Jawornik (1021m n.p.m.). Wyruszyliśmy z Wetliny szlakiem żółtym a następnie schodziliśmy zielonym i tym samym zatoczyliśmy małe kółko. Po drodze mogliśmy delektować się smakiem jerzyn leśnych a i przedstawicieli fauny bieszczadzkiej też nie zabrakło. Na wilgotne powietrze wyszły z norek salamandry plamiste. Przypomniały mi się czasy dzieciństwa, kiedy brałem w ręce te zwierzaki. Ale uwaga! Nie róbcie tego, bo skóra salamandry jest toksyczna! Po cztero godzinnej wycieczce wróciliśmy do naszego siedliska. Wieczorem wybraliśmy się do "Bazy Ludzi z Mgły". Klimatyczne miejsce - dają dużego grzańca za małe pieniądze i nie tylko :)
Pomimo znów nie zachęcającej do górskich wędrówek pogody postanowiliśmy przejść po Połoninie Wetlińskiej. Cała nasza trasa była mglista a na samej połoninie wiał silny i mokry wiatr. Nie można było zatrzymywać się na dłuższą chwilę. Na szczęście na szlaku była Chatka Puchatka (1228m n.p.m.), gdzie mogliśmy schronić się i ogrzać. W środku tłum ludzi, którzy podobnie jak my potrzebowali chwili odpoczynku. Po zjedzeniu ciepłych zup ruszyliśmy w dół. Schodziliśmy najpierw szlakiem żółtym w stronę Wyżnej Przełęczy, aby potem wskoczyć na szlak czarny schodzący bliżej Wetliny. Po drodze spotkaliśmy dzikiego konika, który wędrował sobie za nami. Ostatni odcinek to trzy kilometrowy marszu po asfaltowej drodze.
Procedura ta sama co w dni poprzednie - wstanie, podejście do okna i znów szaro i mokro. Mimo to w planach na ten dzień - wyprawa na Krzemieniec, miejsce styku trzech granic: Polski, Słowacji i Ukrainy. Trasę zaczęliśmy z Wyżniańskiej Przełęczy, do której podjechaliśmy samochodem. Szlakiem zielonym obok bacówki wdrapaliśmy się na Małą Rawkę (1271m n.p.m.). Idąc dalej szlakiem żółtym naszym oczom ukazały się na chwilę widoczki aż doszliśmy do Wielkiej Rawki (1304m n.p.m.). Na szczycie znów zmieniliśmy szlak, tym razem na niebieski prowadzący wzdłuż granicy na Krzemieniec (1221m n.p.m.). Na Krzemieńcu zrobiliśmy sobie pamiątkowe fotki przy "słupie trójstyku". Pora dnia była już późna i trzeba było wracać tą samą trasą. Na Małej Rawce rozłączyliśmy się - ja z Agą postanowiliśmy wracać zielonym szlakiem tzw. Działem do Wetliny a Kasia i Alain zeszli do samochodu na przełęczy. Początek trasy był dość znośny, ale potem zrobiło się masakrycznie. Zaczął padać deszcz, wiał zimny wiatr a szlak zamienił się w płynący potok. Buty szybko przemokły a my mieliśmy tylko jeden cel dotrzeć do Wetliny przed zmrokiem. Udało się! Muszę tu pochwalić Agę, bo była dzielna! Po dojściu do siedliska cieszyliśmy, że mimo fatalnej pogody udało nam się zdobyć zrealizować plan dnia.
Na ostatni dzień zaplanowane było wejście na Połoninę Caryńską. Niestety złe warunki pogodowe oraz jeszcze nie wysuszone buty, odwiodły od tych planów. Postanowiliśmy zwiedzić atrakcje turystyczne znajdujące się niedaleko Jeziora Solińskiego. Na początek przespacerowaliśmy się po zaporze w Solinie. Alain chciał bardzo odwiedzić podziemia elektrowni wodnej, ale nie udało - zamknięte. Po zakupie pamiątek przejechaliśmy do zbiornika wodnego w Myczkowcach, który jest "zbiornikiem wyrównania dobowego" dla zbiornika w Solinie. Po drodze pierwszy raz zobaczyliśmy błękit nieba i słońce. Na miejscu przy zbiorniku zapoznaliśmy się z tablicą, przedstawiającą 19 tras spacerowych. My, wybraliśmy jedną - prowadzącą do cudownego źródełka w Zwierzyniu. W drodze powrotnej, gdy słońce zachodziło już za szczytami, postanowiliśmy jeszcze wstąpić do cerkwi w Łupience. Dotarliśmy do nie spacerując doliną. Było warto przejść prawie trzy kilometry, aby zobaczyć to wyjątkowe miejsce. Szybko zaczęło się ściemniać i dość szybko musieliśmy wracać do samochodu. Księżyc oświetlał nam ostatni odcinek spaceru. Wieczorem wstąpiliśmy na grzane wino i zasmakowaliśmy jadła w Chacie Wędrowca. Jest tam dość drogo, ale warto tam wpaść.
Dzień powrotu do domu. Rozstawaliśmy się z Bieszczadami trochę zawiedzeni, że nie mogliśmy podziwiać piękna tej krainy w pełnej krasie. Wszystkiemu była winna fatalna pogoda. No cóż nie mamy na to wpływu. Co nieco udało nam się przejść i zobaczyć zza mgły. Chcemy w Bieszczady wrócić niebawem, żeby odświeżyć sobie widoki sprzed lat. Trzymajcie kciuki, aby nam się udało.
Koszty wyjazdu w PLN dla dwóch osób:
Agro | 550 |
Benzyna | 220 |
Bilety wstępu, itp. | 42 |
Picie i jedzenie | 90 |
SUMA | 902 |