Plac św. Anny w Las Palmas na Gran Canarii ozdabiają rzeźby piesków. Nazwa całego archipelagu wysp kanaryjskich pochodzi właśnie od rzeźby tych piesków (po łacinie pies to canis) a nie od "kanarka" jak zazwyczaj się wydaje. To tak tytułem wstępu do relacji z naszej podróży przedślubnej, podczas której zwiedzaliśmy zakamarki Teneryfy - największej z Wysp Kanaryjskich. Poznaliśmy ją od strony komercyjnej (plażowo-hotelowej) oraz tej bardziej dzikiej znajdującej się w głębi lądu...
Spis treści:
Po pięciu godzinach lotu (oj, nie łatwo było wysiedzieć) wylądowaliśmy na lotnisku Reina Sofia w południowej części Teneryfy. Trudy podróży wynagrodziło witające nas ciepłe słońce. Od razu poczuliśmy przypływ sił :) Z lotniska do naszego hotelu przejechaliśmy autobusem nr.111 komunikacji TITSA. Wyspa ma bardzo dobrze rozwiniętą sieć połączeń autobusowych! Kierowcy ostro śmigają, więc należy uważać :) Po zakwaterowaniu się na w naszym hotelu zrobiliśmy sobie aklimatyzacyjny spacer po Playa de Las Americas. Chodząc po nadbrzeżnym deptaku wypatrywaliśmy atrakcji w licznych "punktach informacyjnych". Każdy z "naganiaczy" proponował nam niższą cenę na daną atrakcję. Najtaniej jednak wychodziło zorganizowanie sobie samemu transportu i zapłacenie za sam bilet wstępu bezpośrednio u sprzedawcy. Tak też postanowiliśmy czynić - pośrednikom podziękowaliśmy :) Wstąpiliśmy też do portu Kolumba. Lekka bryza nas owiewała a słońce pomału chowało się za horyzontem. Po zjedzeniu kolacji (Aga objadała się owocami morza a ja ogórkami i ananasami) położyliśmy się spać, aby nabrać sił do całotygodniowego zwiedzania wyspy.
Nasze zwiedzanie wyspy rozpoczęliśmy od rowerowania. Wypożyczając tandem w pobliskiej wypożyczalni (18 euro na 24h) zwiedziliśmy południowo-zachodnią cześć wyspy. Niestety musimy powiedzieć, że nie jest to wyspa stworzona dla rowerzystów :( Ścieżek rowerowych nie ma prawie nigdzie, po drogach publicznych trochę strach jeździć, bo auta tam szybko się poruszają. Jedynie po małych miasteczkach i drogach technicznych wzdłuż autostrady da się spokojnie porowerować. Jedynie wyczynowi kolarze mają tam frajdę - trenują na wysokogórskich serpentynach. Naprawdę sporo ich widzieliśmy. Dla osób traktujących rower jako rekreację, to raczej polecamy na rowerowanie inną wyspę. Bywało też i tak, ze rower był przeprowadzany, gdyż typowy krajobraz wulkaniczny nie pozwolił w paru miejscach nawet na jego prowadzenie, co pokazują nasze zdjęcia. W parku narodowym znalazło się jednak kilka dobrych ścieżek, przez które mogliśmy przejechać naszym tandemem. Zrobiliśmy ok. 35km. Naszym celem dnia było dojechanie do latarni morskiej Faro de Rasca niedaleko miejscowości Palm Mar. Udało się nam to zrealizować. Tam odpoczęliśmy i wróciliśmy do hotelu przejeżdżając przez znany kurort Los Cristianos. Park narodowy jest ciekawym miejscem pod względem krajobrazu - są tam różne okazy kaktusów i krajobrazy z wulkanem El Teide w tle. Dla osób ceniących spokój i ciszę - spacer po parku jest "strzałem w dziesiątkę".
Na ten dzień zaplanowaliśmy trekking po wąwozie Barranco del Inferno. Wąwóz liczący w sumie 9km w obydwie strony i jest polecany jako gony zwiedzenia. W okolice wejścia do wąwozu dotarliśmy autobusem. Po małej wspinaczce przez miasto Adeje doszliśmy do początku szlaku. Ku naszemu zdziwieniu zobaczyliśmy zamkniętą bramę wejściową i napis "zakaz wejścia z przyczyn bezpieczeństwa". Jednak sporo turystów stwierdziło, że jest zamknięty z powodu... że nie ma osoby do sprzedaży biletów:) Finlandczycy, Niemcy i Holendrzy i pośród nich my - przecisnęliśmy się przez dziurę i wkroczyliśmy na szlak prowadzący przez wąwóz. Pogoda dopisała. Było upalnie, ochłodę dawał tylko cień skalistych ścian. Trzeba było się dobrze nasmarować, by słońce nie spaliło, bo połowa wąwozu prowadziła nasłonecznionym szlakiem. Co krok piękne górzyste widoki, kaktusy a nawet dżungla - momentami był teren zalesiony z krzakami a w nich... dzikie kury!!! Takich zwierzaków to sie tam nie spodziewaliśmy:) O jaszczurkach nie wspomnimy, bo tylko słychać było szelesty jak uciekały słysząc nasze kroki. Po trudach wędrowania wąwozem na turystów czeka nagroda - wodospad! Może nie był wielki, ale miał swój urok. Po powrocie ta samą drogą przez wąwóz doszliśmy do miasteczka. Wskoczyliśmy do autobusu i wróciliśmy do hotelu, gdzie głodni pobiegliśmy szybko na kolacje.
Dzionek pełen atrakcji. W planach mieliśmy zwiedzenie perełek Teneryfy w jej północno-zachodniej części. Ponieważ odległości między atrakcjami turystycznymi były dość znaczne wypożyczyliśmy samochód przez stronkę Hertz Canarias na trzy dni (koszt niecałe 100 euro z pełnym ubezpieczeniem był dość tani jak na kanary) Kręte drogi Teneryfy zaprowadziły nas najpierw do miejscowości Los Gigantes, gdzie podziwialiśmy 500 metrowe klify zwane właśnie olbrzymami. Widok już nam znany z wybrzeży Algave w Portugalii. Kolejną atrakcją była Masca - urokliwa wioseczka, do której niegdyś można było się dostać tylko na osiołku. Samochód zostawiliśmy w Santiago del Teide, bo do wioski prowadziła 5km kręta i wąska droga. Do Maski przetransportował nas fachowy kierowca busa. Tam poszliśmy na spacer do wąwozu Masca na ok.2 godzinki. Niestety nie mogliśmy dojść do jego końca, bo potrzeba było na to ok.6 godzin, których po prostu nie mieliśmy :( O pięknych widokach zapierających dech w piersiach nie muszę pisać. Trzeba to zobaczyć na własne oczy. Żar lał sie z nieba, potem jednak przyszły lekkie chmurki, które trochę nas ochłodziły. Po wyjściu z wąwozu spotkała nas mała przygoda... powrotny autobus nas nie zabrał, bo był pełny. Trochę zdziwieni (podobnie jak z 10 osób będących w tej samej sytuacji) zaczęliśmy szukać wyjścia z tej sytuacji. Postanowiliśmy pytać innych turystów o podwózkę. Słyszeliśmy "es que vamos al contrario" no i czekaliśmy dalej. Dopiero wybawili nas z opresji nasi sąsiedzi - Czesi! Podwieźli nas do samochodu za co Wam Dakujemy! Ostatnim punktem dnia był Icod de Vinos - klimatyczne miasteczko z 1000 letnią draceną, które przyciągało tam setki turystów. My też musieliśmy je zobaczyć na żywo. Po zaparkowaniu na prawie pionowym poboczu drogi, wąskimi uliczkami miasta przeszliśmy w okolice małego skwerku przy kościele. Tam naszym oczom ukazało się "smocze drzewo". Widok robi wrażenie. Zrobiliśmy parę zdjęć i zaczęliśmy wracać do hotelu. Tu należy dodać iż północna część wyspy różni się od południowej. Krajobraz jest bardziej zielony, więcej tu chmur i mgieł.
Pico del Teide - widziany prawie z każdego miejsca na wyspie był celem dzisiejszej eskapady. Wulkaniczne krajobrazy towarzyszyły nam przez całą drogę. Na wysokość ok.2500m n.p.m. jechaliśmy naszym samochodem trasą niezbyt krętą i zalesioną. Po drodze dojechaliśmy do miejsca, gdzie można podziwiać Pico de Viejo (3134m n.p.m.). Rzuca się w oczy duży, czarny krater w dole na stoku wulkanu. Dalej podjechaliśmy już na parking, gdzie można było wjechać kolejką na Teide (wjazd i zjazd za osobę kosztuje 25 euro). W planach mieliśmy co prawda wspinaczkę w kierunku szczytu, ale zabrakło miejsca na parkingu dla samochodu przy wejściu na szlak. Chętnych jest sporo a miejsc parkingowych 10! Nie można było zostawić samochodu na innym parkingu, gdyż droga była bez pobocza, więc dojście pieszo z innego parkingu nie było możliwe. Szkoda, ale przynajmniej wiemy jak to wygląda i na co trzeba zwrócić uwagę na przyszły raz. Szlaków w Parku Narodowym El Teide jest 21. Nie są jednak dobrze dostępne w internecie. Dopiero po przyjeździe na miejsce, dowiadujemy się o długości i trudności przejścia szlaku. Wejście na Teide z poziomu parkingu (1000m w górę) to ok.10km w jedną stronę. Wyprawa musiałaby zacząć się o świcie. Po odwiedzeniu wulkanu, spacerze u góry (na wejście na sam szczyt trzeba mieć pozwolenie od władz parku w Santa Cruz) zjechaliśmy po godzinie na dół. Tam udaliśmy się na szlak wśród pięknych skał Roques de Garcia, gdzie trochę schodząc a potem spinając się zrobiliśmy całkiem przyjemne 1,5h kółeczko. Cały czas mieliśmy w tle wulkan, któremu Agnieszka narobiła setki zdjęć :) Do hotelu dojechaliśmy po zmroku. To był chyba najintensywniejszy dzień wyjazdu.
Mając ostatni dzień na wykorzystanie auta zwiedziliśmy północno-wschodnią część wyspy. Głównym celem była bardzo ładnie położone miasteczko oraz dolina la Orotava z charakterystyczną, pierwotną architekturą. Zwiedzając miasto można podziwiać piękne Casas de Los Balcones, które zdobią domy. Znajdują się tutaj także typowe przykłady folkloru kanaryjskiego - stroje kanaryjskie, tradycje dywanów układanych z piasku wulkanicznego i kwiatów. Dywany powstają na Święto Bożego Ciała - podobnie jak u nas w Spicymierzu. Wstąpiliśmy też do muzeum, gdzie mogliśmy bliżej poznać tradycję układania dywanów (wstęp 2 euro/os). Piękne miejsce, szczególnie dla zdjęć - to plac przy ratuszu - Plaza del Ayuntamiento. Po kilku godzinach zwiedzania, oczarowani miastem wróciliśmy do hotelu. Polecamy odwiedzenie tego miejsca!
Tego dnia przenieśliśmy się do dżungli - spędziliśmy prawie cały dzień w Jungle Parku. Fajna atrakcja dla dzieci, ale nie tylko - dorośli też będą zadowoleni :) Podziwialiśmy w nim egzotyczne jak dla nas zwierzaki. Głównie była to fauna Afryki, Ameryki Środkowej i Południowej, a także Indonezji. Czas w dżungli biegł szybko. W międzyczasie udaliśmy się na dwa pokazy - orłów i papug. Wstęp do parku kosztuje 24 euro za osobę. Dzieci mają zniżkę. Z pobliskich miejscowości do parku jeździ gratisowy autobus, który dowozi i odwozi turystów. Od Playa de las Americas jechaliśmy jakieś 15 minut. Innym znanym parkiem na wyspie jest Loro Park, który jest bardziej komercyjny a jego reklamy rozsiane są po całej wyspie.
Teneryfijska przygoda kończyła się. Nadszedł czas powrotu do domu. Rano zjedliśmy ostatnie, pyszne jak zwykle śniadanie w naszym hotelu. Z tobołkami wskoczyliśmy do autobusu na lotnisko i tuż przed godziną 14:00 koła naszego samolotu oderwały się od płyty lotniska na Teneryfie. Ostatnie pożegnanie z El Teide i w chmury... Podsumowując naszą "Podróż Przedślubną" możemy powiedzieć, że Teneryfa jest piękną wulkaniczną wyspą z górującym szczytem El Teide. Jeśli ktoś pragnie poznać ją od "dzikiej storny" musi uciekać z przybrzeżnych kurortów w głąb wyspy - naprawdę warto! Jej północna i południowa część różnią się od siebie a atrakcji turystycznych spokonie starcza na tydzień pobytu. Aktywni turyści mogą liczyć na bardziej rozwiniętą sieć szlaków pieszych niż rowerowych (a raczej nie ma ich wcale) a jazda drogami głównymi nie jest zbyt przyjemna. Na całej wyspie nie brakuje licznych Miradorów (punktów widokowych), z których można podziwiać piękne panoramy. Nas najbardziej oczarowała Orotava... może i Was też oczaruje :)
Koszty wyjazdu w euro dla dwóch osób:
Samolot | 330 |
Samochód+benzyna | 98+35 |
Rowery | 18 |
Bilety wstępu, transportu, itp. | 117 |
Pamiątki | 42 |
Picie i jedzenie | 10 |
SUMA | 650 |