Na zaproszenie Kasi i Alana wyruszyliśmy do Francji, aby wspólnie spędzić ciekawie czas. Ponieważ z Paryżem byliśmy już zaznajomieni, wyruszyliśmy na podbój północnych regionów Francji - Bretanii i Normandii. Mieszkaliśmy w urokliwym domku nad morzem, przemieszczaliśmy się samochodem naszych rezydentów. Oprócz zwiedzenia ciekawych miejsc mogliśmy zapoznać się także ze zwyczajami dnia codziennego francuzów...
Spis treści:
Do Paryża mieliśmy lot o 15:45, liniami Air France. Z racji strajku LOTu wylecieliśmy z lekkim poślizgiem, ale to nic, bo na lotnisku w Paryżu i tak musieliśmy czekać 2 godziny na Kasię i Alana, by z nimi pojechać do Bretanii. W domku w Damgan, niedaleko Vannes, wylądowaliśmy ok. 4 rano!!! Damgan to spokojna miejscowość wypoczynkowa nad Oceanem Atlantyckim. Na szczęście nie zaatakowana jeszcze przez hotele...
Po śniadaniu iście francuskim (na słodko), pojechaliśmy do Rochefort en Terre. Po krótkim zwiedzaniu wioski, typowo bretońskiej, udaliśmy się na obiad. Postanowiliśmy, że zjemy "coś" bretońskiego. A to coś to galette - naleśnik i na deser - crepe - też naleśnik, ale na słodko. Do tego cydr-jabłkowy... mniam, mniam był wyborny! Następnie zwiedziliśmy kościół z XVI w., który był zbudowany w stylu romańskim. Następnym naszym punktem było miasteczko Josselin. Tam mieliśmy sporo czasu, by dokładanie go pozwiedzać. W Josselin znajduje się bardzo ładny zamek nad kanałem prowadzącym z Nantes do Brest. Była to dawna siedziba książąt bretońskich. Więcej informacji o zamku znajdziesz tu . W miasteczku znajdują się 2 zabytkowe kościoły oraz zabytkowy, narożny dom z 1610 roku. Po pobycie w miasteczku wróciliśmy do Damgan.
Tego dnia umówieni byliśmy z rodziną, by m.in. zasmakować specjałów kuchni i gościnności francuskiej. Były to wołowina po burgundzku, zupa z kasztanów, ciasto czekoladowo-kasztanowe oraz talerz serów z różnych regionów Francji. W ciągu dnia pojechaliśmy do Quiberon - półwyspu w zatoce Morbihan oraz zwiedziliśmy Carnac, a tam menhiry i dolmeny - najprawdopodobniej prehistoryczne grobowce. Trafiliśmy też na koniec dnia do Trinite - uroczego miasteczka z ciekawym portem. I tak oto zakończyliśmy kolejny dzień zwiedzania.
W ten mocno deszczowy dzień postanowiliśmy cały przeznaczyć na zwiedzanie Mont Saint Michel. To już Normandia. Góra-opactwo znajduje się w departamencie Cean. Mont Saint Michel , które na początku było opactwem benedyktynów (X w.), później służyło jako więzienie, a w XX w. uznano to miejsce za zabytek. W 1979 r. Mont Saint Michel zostało wpisane na listę UNESCO. Zmoczeni byliśmy deszczem, bo padał cały czas, ale zadowoleni, że mogliśmy zobaczyć to naprawdę wyjątkowe miejsce.
Z racji wylotu z Paryża o godz.19:00, rano poszliśmy na krótki spacer nad Ocean, by móc dojechać na spokojnie do Paryża. Jak się okazało z racji korków i nie tylko korków na samolot się spóźniliśmy! Jako, że nie mogliśmy zmienić rezerwacji na inny lot Air France, bo już nie było miejsc, musieliśmy kupić nowy bilet na Wizzair, by rano móc się dostać do Warszawy. Noc spędziliśmy w Hotelu City, który znajdował się 2 km od lotniska Beauvais, skąd odlatywał nasz samolot do Polski.
Po porannej pobudce, hotelowym śniadaniu pomaszerowaliśmy z bagażami na lotnisko. Droga opadała trochę w dół, więc szybko znaleźliśmy się na hali odlotów. Tam standardowe tłumy i oczywiście odgłosy rodaków. To już jak jedną nogą w Polsce. Odprawa poszła sprawnie, mimo tłumów. Samolot wystartował o godz.8:55 a na Okęciu byliśmy przed południem. Potem biegiem do pracy, bo spóźnienie lekkie miałem. Aga wyrobiła się na czas (miała na 13:00).
Nasz wyjazd wspierali: