Od dawna wśród moich małych marzeń było zdobycie "Pradziada". Nadarzyła się okazja przyłączenia się do zaprzyjaźnionej grupy z "bike.pl" i wdrapania się na górę w Jesienikach. Korzystając z urlopu udało się wygospodarować cztery dni i wyruszyć na całkiem fajne wojowanie...
Spis treści:
Wraz ze mną na stacji PKP Częstochowa w czwartek rano wylądowała Aneta. Pierwsze nasze kroki skierowaliśmy na Jasną Górę, gdzie mogliśmy przyglądać się przygotowaniom na przywitanie pielgrzymów z Polski i Świata. Małe zakupy i wyjazd z gwarnego miasta. Początkowo droga nie była zbyt przyjemna, bo natężenie ruchu było spore. Im dalej od Częstochowy tym było spokojniej. Pierwszy postój zrobiliśmy w Koszęcinie, gdzie ku naszemu zaskoczeniu odkryliśmy, że w zabudowaniach pałacowych mieści się siedziba zespołu pieśni i tańca "Śląsk". Posłuchaliśmy próby chóru i orkiestry. Zjedliśmy drugie śniadanko w parku, gdzie znajdowały się ciekawe okazy drzew. Potem wyruszyliśmy przez Tworóg do Toszka, gdzie mieliśmy zdobyć zamek. Miasteczko to też nas miło zaskoczyło, bo myśleliśmy, że to będzie "zabita dziura" a wcale tak nie było. Malutki, ładny ryneczek i zamek znajdujący się blisko niego. Na rynku zjedliśmy obiad i podjechaliśmy do zamku trochę odpocząć w cieniu wielkiego dębu. Gdy nasze ciała i rumaki były gotowe do dalszej jazdy popędziliśmy dalej. Naszym celem dnia pierwszego a zarazem noclegiem były Pyskowice, gdzie moja rodzinka przyjęła nas ciepło. Dostaliśmy pyszną kolacyjkę a potem rozmawialiśmy do północy. Wielkie podziękowania dla Cioci i Wujka za gościnę!
Po pożegnaniu się z rodziną wyruszyliśmy w kierunku Prudnika, gdzie mieliśmy się spotkać z ekipą "bike.pl". Pierwszą atrakcją dnia drugiego był Ujazd z zabytkowymi kościołami i ruinami pałacu. Tam wstąpiliśmy do kościoła i nad brzegiem stawu zjedliśmy drugie śniadanko. Początkowo pogoda dopisywała, jednak gdy wjechaliśmy na obwodnice Kędzierzyna-Koźla dorwała nas burza z deszczem. Nie był to przyjemny odcinek trasy, kiedy ze wszystkich stron atakowała nas woda. Na szczęście nie było zimno:) Po godzinie przestało padać i mogliśmy trochę osuszyć się. Za Głogówkiem zjechaliśmy z krajowej "40" i popędziliśmy w stronę Mosznej, gdzie czekała na Anetę niespodzianka - bajkowy zameczek (w/g mnie numer jeden w Polsce). Naprawdę robi wrażenie gdy widzi się go po raz pierwszy. Sesja zdjęciowa musiała być:) Potem nasze rumaki zawiozły nas prosto do Prudnika, gdzie czekał na nas Easy Rider. Szybka przekąska na rynku, zakupy i na miejsce noclegowe które, wypatrzył Easy. Nasze obozowisko rozbijaliśmy już w ciemnościach. Po rozpaleniu ogniska i posileniu się zjawił się z małym opóźnieniem Radosny Smok. Wreszcie w komplecie mogliśmy porozmawiać o planach na kolejne dni... położyłem się spać o 2:00 w nocy.
Rano przebudziliśmy się wcześnie i zobaczyliśmy to czego poprzedniego dnia nie widzieliśmy:) Easy wypatrzył fajną miejscówkę. Szacuneczek. Umyliśmy się w strumyku, napełniliśmy brzuchy przed wojowaniem, które tego dnia nie miało być lekkie. W planach było wszak zdobycie Pradziada. Szybko przedostaliśmy się na stronę Czeską, gdzie ku mojej uciesze królowały Skodzianki:) Mijaliśmy kolejno Zlate Hory, Vrbrno aż dojechaliśmy do Bruntalu, gdzie postanowiliśmy zjeść obiad. Jak się okazało trafiliśmy na retro-rajd starych aut. Na ryneczku stało kilkadziesiąt wybornych auticzek:) Kawał historii motoryzacji. Najedzeni podjechaliśmy do zamku, który znajdował się w centrum miasta. Potem obraliśmy kierunek na Pradziada. Droga wiła się, wznosiła i opadała. Trochę zajęło nam pokonanie tego odcinka i gdy zajechaliśmy o 18-stej do miejsca gdzie zaczyna się ostateczny podjazd pod górę - postanowiliśmy nie zdobywać góry tego dnia, wyspać się i zrobić to nazajutrz rano. Tak też się stało. Wyszukaliśmy obozowisko w lesie i szybko zasnęliśmy. Chłopaki spali jak zabici a my mieliśmy nocną wartę - coś łazikowało i koniecznie chciało dostać się do naszych rowerków:)
Ostatni i zarazem najtrudniejszy dzień naszego wojowania. Wstaliśmy ok.6 rano. Śniadanko było bardzo energetyczne, gdyż każdy z nas wiedział co nas czeka - wizyta u Pradziadka:) Po lekkim zjeździe z naszego obozowiska zaczął się podjazd z ok.800m n.p.m. Ja zrzuciłem ciepłe ciuszki, przygotowałem sprzęt do uwiecznienia podjazdu i pomalutku zacząłem się piąć za resztą ekipy. Na szczyt Pradziadka prowadziła całkiem sympatyczna droga asfaltowa o nachyleniu 12%. Im wyżej tym powietrze stawało się chłodniejsze i wilgotniejsze. Wszyscy świetnie dawali sobie radę z podjazdem (patrz film poniżej). Po prawie 2h cała ekipa zawitała na szczycie - 1492m n.p.m. W nagrodę czekało na nas ciepłe i smakowite jadło. Odpoczęliśmy troszkę i zaczeliśmy się ubierać. Czekał na nas 6km zjazd, który nieźle nas zmroził. Moje hamulce przetarły się prawie do żywego, kiedy to z mglistego krajobrazu wyłaniały się postacie, które trzeba było omijać pędząc w dół. Zjazd trwał ok.10 minut :) Po małym postoju popędziliśmy do Kralovej Studanki. Miasto-uzdrowisko bardzo mi się spodobało - podobne trochę do naszej Szczawnicy w Pieninach. Tylko PRL-owskich molochów nie było :) Po sesji foto podjechaliśmy do pijalni wód i zakosztowaliśmy trunku uzdrawiającego. Dalsza trasa wiodła przez Białą pod Pradziadem, Jesienik, Ceską Ves. Granicę przekroczyliśmy w Velkich Kuneticach. Obraliśmy kierunek - Nysa, gdzie miało zakończyć się nasze wojowanie. Teren stawał się coraz bardziej płaski, więc fanie się jechało. Ja w przydrożnych rowach zdążyłem jeszcze uzbierać bukiecik kwiatów dla mojej Królowej, która oczekiwała na nas w Nysie. Na stacji PKP zakończyła się nasza polsko-czeska przygoda. Easy i Smok zapakowali się do pociągu a ja z Anetą do karocy i popędziliśmy w stronę stolicy. Po drodze mieliśmy sympatyczny postój w Wieluniu, gdzie mogliśmy się wykąpać i najeść do syta przed dalszą podróżą. Dziękujemy ekipie z Wielunia za gościnę, Królowej za przyjechanie do Nysy, Anecie za towarzystwo oraz chłopakom z bike.pl za zaproszenie i organizację "odwiedzin Pradziada".