Wspaniały tyogodniowy wyjazd na Bornholm - do raju dla rowerzystów. Dzięki tej wyspie poznałem Agnieszkę... Jej marzenie się spełniło! Lecz nie przypuszczałem, że pomagając Jej w spełnieniu swego marzenia, spełni się i moje!!!
Spis treści:
Nasza bornholmska przygoda zaczęła się sobotniego poranka w porcie w Kołobrzegu. Zacumowany katamaran "Jantar" czekał już na naszą ekipę. Ja z Agnieszką zjawiliśmy się 2h przed wypłynięciem, śpiochy kołobrzeskie - Sylwia i Kasia trochę później, kiedy my już zdążyliśmy zapaować nasze tobołki i pozwiedzać wszelkie zakamarki katamaranu:) Sam rejs, krórego bała się Agnieszka, był nudny. Dziewczyny odrazu posnęły, ja wymyślałem sobie różne zajęcia żeby mi podróż szybko zleciała. Po 4,5h wreszcie dobiliśmy do lądu - portu w Nexo. Wysiadka i szykowanie do drogi rowerów trochę zajęło (mi najwięcej, bo jak zwykle tobołków miałem najwięcej). Pierwsze nasze wrażenia były bardzo pozytywne, choć troszkę naszukaliśmy się informacji turystycznej;) Dobrze poinformowani, mianowaliśmy Kaśkę naszym pilotem i pojechaliśmy na obiadek. Dużego wyboru nie było - tylko na ryneczku można było coś zjeść. Dodam, że Nexo jest drugim co do wielkości miastem na wyspie. Wtedy po raz pierwszy doszło do nas, że na Bornholmie wszystko jest malutkie - od odległości po wielkość miast - oprócz jednego cen produktów i usług! Posileni wyznaczyliśmy kurs na pole namiotowe nr.5 (informacje o polach znajdziesz tu) i pomału zaczeliśmy się piąć w górę (Sylwia odczuła to najbardziej), gdyż jak się okazało wysepka taka płaska nie była. Poszukiwania pola trwało trochę (spodziewałem się tego), ale jakoś udało się szczęśliwie wypatrzeć mi malutki szyldzik na brzegu lasu za którym była polanka. To właśnie było nasze pole namiotowe (po ichniemu "lejrpals"). Największym atutem pola był cudny widok na morze, którym rozkoszowaliśmy się przy śniadaniu i kolacji. Po rozbiciu obozowiska i zostawieniu tobołków pojechaliśmy do miejscowości Svaneke. Po drodze piękne krajobrazy jak z obrazka. Jechaliśmy oczywiście perfekcyjnie przygotowanymi ścieżkami rowerowymi! Na każdym zakręcie znajduje się tabliczka z oznaczeniem trasy, ilością kilometrów do najblizszej miejscowości, więc nie ma mowy o zgubieniu się! W Svaneke pospacerowaliśmy trochę po urokliwym miasteczku, w porcie zjedliśmy obiad i z pełnymi brzyszkami udaliśmy się na plaże, aby trochę poleniuchować. Powrót na pole był znów trochę męczący z powodu podjazdu, ale krajobrazy wynagradzały wisiłek. Wieczorkiem dziewczyny zrobiły spacerek pod prysznic a ja małą objazdówkę campingów z prysznicami:) Po dzionku pełnym wrażeń zasneliśmy szybko.
Po obudzeniu się zdecydowaliśmy się pojechać do kościoła , który znajdował się w Aakirkeby. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów znaleźliśmy się w centrum miejscowości, ale już nie zdążyliśmy na mszę. Spotkaliśmy za to w centrum miasteczka Polaków - sympatyczne, młode małżeństwo - Hanię i Piotrka, z którymi spędziliśmy trochę czasu. Pogadaliśmy, wymieniliśmy się dobrymi radami, informacjami na temat wyspy, wspólnie też pojeździliśmy na rowerze. Byliśmy razem w lesie Almindingen, trafiliśmy też na Rytterknaegten (162m n.p.m.) - najwyższy punkt wyspy. Wracając na pole namiotowe, pojechaliśmy przez Svaneke, by wstąpić na obiad. Potem już na nasz nocleg, gdzie udaliśmy się do naszych namiotów, by wypocząć przed następnym dniem.
Tego dnia do przejechania mieliśmy ok. 30km północnym wybrzeżem do pola namiotowego, które znajdowało się koło miejscowości Allinge. Plan mieliśmy taki, żeby do zmroku , na spokojnie dojechać na lejrpals (tak nazywają tam prymitywne pola namiotowe). Po drodze zatrzymywaliśmy się, by trochę się poopalać. Na jedzenie zatrzymaliśmy się w smooker'owni w Gudhjem. Jedzenie było podane w formie szwedzkiego stołu, płaciło się ok.100DKK i można było kosztować lokalnych przysmaków do bólu. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w stronę Allinge. Tam sprawdziliśmy jak wypływają statki na wyspę Christianso, gdyż chcieliśmy ją zwiedzić następnego dnia. Sprawdziliśmy i pojechaliśmy na pole namiotowe, gdzie ludzi już trochę napotkaliśmy (byli też Polacy). Po rozbiciu namiotów, długo rozmawialiśmy przy ognisku.
W dzień moich imienin zafundowaliśmy sobie wycieczkę na malutką wysepkę Christianso. Zabrał nas na nią wypasiony statek z miejscowości Allinge, który płynął dwa razy szybciej niż kołobrzeski katamaran. Po przycumowaniu wraz ze sporą grupą ludzi wyruszyliśmy na podbój wysepki. Pierwsze kroki skierowaliśmy na pocztę, aby wysłać kartki z pozdrowieniami. Potem przyszła pora na spacer wokół wysepki. Nie da się opowiedzieć tego co oczy nasze ujrzały - urocze domeczki wysrastały z kamiennego podłoża, malownicze ogródeczki oddzielone małymi murkami porośniętymi winoroślami,itp. Zwiedziliśmy także kościółek (protestancki) i wdrapaliśmy się na wieże, z której rozciągał się widok na wyspę, port i morze. Na deser zjedliśmy lody na ochłodę i już trzeba było wracać na pokład w drogę powrotną na Bornhoml. Po dopłynięciu wskoczyliśmy na rumaki i popedziliśmy do Sandvig na obiad. Z pełnymi brzuszkami poszliśmy ochłodzić się trochę w morzu. Gdy już słonko miało się ku zachodowi postanowiliśmy jeszcze zrobić sobie wieczorny spacer po północn0-zachodnim krańcu wyspy. To był strzał w dziesiątkę, bo odkryliśmy bardzo ładne tereny nadmorskie, gdzie pasły się owieczki.
Tego dnia prosto z kempingu , spakowani, by wieczorem przed zmrokiem trafić na nasz kolejny nocleg w okolice Ronne, udaliśmy się zwiedzić, jedyny na wyspie - średniowieczny zamek Hammershus. Po zwiedzeniu zamku, przeczytaniu jego historii i tym samym krótkim odpoczynku - ruszyliśmy dalej. Trasa wiodła bardzo ładnym, zachodnim wybrzeżem. Podziwialiśmy więc kamieniste wybrzeże wyspy. Po drodze obiad. Zjedliśmy tradycyjne danie Bornholmu - Sol over Gudhjem. Dojechaliśmy do Ronne - stolicy wyspy, gdzie na chwilę się zatrzymaliśmy, by trochę pospacerować po mieście. Nasz nocleg miał być właśnie w okolicy Ronne, ale okazało się, że jest pole namiotowe jest zamknięte i trzeba nam było pojechać jeszcze 10 km na inny kemping. Trafiliśmy. Już ten kemping poznaliśmy w niedzielę dzięki Hani i Piotrkowi. Oni wtedy na nim właśnie nocowali. Po rozłożeniu namiotów szybko zasnęliśmy.
Rankiem ruszyliśmy na kolejne, już ostatnie pole namiotowe. Tym razem wyjątkowe, gdyż położone przy największej na wyspie winnicy. Sprawnie dojechaliśmy, rozłożyliśmy namioty i 20 km pod wiatr ruszyliśmy do stolicy. Sylwia z Kasią buszowały po sklepach, a my zjedliśmy obiad i pojechaliśmy do Arnager by tam móc obejrzeć zachód słońca. Spędziliśmy na plaży romantyczne chwile... po zachodzie ruszyliśmy w stronę naszego pola. Dziewczyny też całe dotarły na nocleg, podzieliliśmy się wrażeniami i poszliśmy spać.
Tego dnia dziewczyny pojechały na plażę do Dueodde, gdzie znajduje się piękna plaża, z białym piaskiem, niczym z Karaibów! My zaś stwierdziliśmy, że udamy się w objazdówkę po rotundowych kościółkach, które na wyspie są cztery. My zwiedziliśmy dwa - w Osterlars i w Nyker. Warto! Wieczorkiem udaliśmy się na kolację z grilla, która była serwowana w winnicy. Kolacja oczywiście w akompaniamencie młodego wina z porzeczek. W dobrych humorach udaliśmy się na spoczynek.
Ponieważ o godz. 18:00 mięliśmy rejs powrotny katamaranem z Nexo do Kołobrzegu. Rano więc po spakowaniu się, pojechaliśmy zobaczyć zachwalaną przez dziewczyny plażę w Dueodde. Faktycznie, plaża bardzo ładna. Pojechaliśmy jeszcze do Svaneke, by zakupić karmelki - wyspowy słodki przysmak. Zjedliśmy też tam obiad i potem już udaliśmy się do Nexo, gdzie czekaliśmy na nasz prom. Gdy statek wypływał z portu zrozumieliśmy, że nasza przygoda na Bornholmie się skończyła. Ciężko było wracać. Wyspa zrobiła na nas wielkie wrażenie - takiego spokoju i bezpieczeństwa nie znajdziecie nigdzie. Jeśli nie szukacie zgiełku, tłymów turystów i imprezowego wypoczynku to Bornholm jest dla Was!!!
Naszą podróż wspierali:
- Kołobrzeska Żegluga Pasażerska - przetransportowała nas po Bałtyku
- stronka "bornholm.modos.pl" - dostarczyła wielu praktycznych informacji
... za co pięknie dziękujemy!