Ponieważ od pewnego czasy męczył mnie kaszel po infekcyjny, postanowiłem wybrać się w miejsce, gdzie mógłbym pooddychać pełnymi płucami :) Tężnie w Konstancinie były za blisko, więc wybór padł na Ciechocinek. Jak tam dojechałem i czy udało mi się zasmakować klimatu uzdrowiska przeczytacie w tej relacji...
Spis treści:
W sobotni poranek zapakowałem auto z rowerem na dachu i wyruszyłem do Gostynina, skąd miałem już jechać na dwóch kółkach. Po dwóch godzinach jazdy dotarłem do miasta, gdzie na rynku pozostawiłem samochód. Gdy na zegarze ratuszowym wybiła godzina ósma wyruszyłem w kierunku Włocławka. Pierwsza część trasy wiodła przez urokliwe obszary Pojezierza Gostynińsko-Włocławskiego. Dotarłem drogami leśnymi do zielonego szlaku "VeloMazovia nr 20", którym chciałem poruszać się aż do granic miasta Włocławka. Szlak całkiem przyjemny poprowadzony drogami pożarowymi po lasach, można zatrzymywać się przy licznych jeziorach i ochłodzić się trochę :) Minusem niestety są komary, które zaraz po zatrzymaniu obsiadają człowieka :( Na łączeniu szlaku z czerwonym zrobiłem sobie odpoczynek przy leśniczówce. Posiedziałem trochę z mapą i postanowiłem przeskoczyć na szlak czerwony, na którym znajdować się miał pałac w ... Królewskim. Niestety nie znalazłem go i do tego musiałem jeszcze jechać główną drogą, co przy upale wcale nie było przyjemne. Udało się jednak zjechać na spokojniejszą drogę i nią wjechałem już do Włocławka. Tam spokojnie zacząłem rozglądać się za ciekawostkami jakie miasto oferowało. Dotarłem na bulwar, obejrzałem muzea i pojechałem do wypatrzonego w domu przed wyjazdem baru "Miś". Tam zjadłem obiad za całe 9,99zł :) Po obiedzie pojechałem szukać informacji turystycznej, aby dostać jakieś mapki dalszej części mojej trasy. Sympatyczna pani w informacji obdarowała mnie mapami i zadzwoniła na przeprawę promową do Nieszawy w celu zapytania czy jest czynna. Odebrał jakiś pijany pan i w żaden sposób nie można było od niego uzyskać informacji! Postanowiłem więc nie przejeżdżać na drugą stronę Wisły i jechać znakowanym szlakiem rowerowym łączącym Włocławek z Toruniem. Szlak prowadził za zakładami azotowymi, spokojnymi drogami przez wioski. Z prawej strony od czasu do czasu ukazywała się Wisła. Dojechałem do Nieszawy, gdzie sprawdziłem juz namacalnie czy prom kursuje. Samochody oczekiwały, więc był czynny. Potem został mi do przejechania ostatni odcinek drogi. Licznik zbliżał się do setki aż wreszcie wjechałem do Ciechocinka. Wkoło pełno kuracjuszy, zabytkowe domy zdrojowe i zielone parki. Szybko trafiłem na pole namiotowe, które znajdowało się niedaleko stacji PKP. Jak się okazało pole było dopiero co wybudowane - naprawdę standard wysoki. Za 20zł miałem do dyspozycji kuchnie i jadalnie, łazienki z natryskami, prąd do podciągnięcia a nawet WiFi :) Polecam to miejsce. Po rozbiciu namiotu przyszedł czas na zwiedzane uzdrowiska i inhalacje w tężniach.
Gdy jeszcze cały camping spał, ja wyskoczyłem z namiotu i po porannej toalecie, zrobiłem sobie smaczne śniadanie na stołówce. Potem wskoczyłem ja rower i ruszyłem na poranny objazd zaspanego uzdrowiska. W tężniach pustki (nie było nawet kasujących bilety), więc mogłem znów po inhalować się w spokoju :) Po mszy i zakupach na drogę powrotną, przyjechałem na pole i zapakowałem cały dobytek. Dzisiejsza droga miała prowadzić inaczej niż dnia poprzedniego, tym razem trochę dalej od Wisły. Po przecięciu krajowej drogi nr 1 podjechałem do miejscowości Ostrowąs, gdzie znajduje się Sanktuarium Maryjne z dużym placem z drogą krzyżową. Dalej na mojej drodze znajdowało się Brzezie, gdzie w parku odkryłem eklektyczny pałac w widocznymi wpływami renesansu francuskiego wzniesiony dla Leopolda Kronenberga w drugiej połowie XIX w. Obecnie znajduje się tam dom dziecka. Przez uzdrowisko Wieniec Zdrój wjechałem do Włocławka. Tam znów skierowałem się do baru "Miś", gdzie zjadłem placek po węgiersku. Z miasta wyjechałem ścieżką rowerową poprowadzoną wzdłuż drogi krajowej nr 1. Potem znów wjechałem na tereny Pojezierza Gostynińsko-Włocławskiego. Tam drogami o różnej nawierzchni od asfaltu przez szutrowe po piaszczyste (te ostatnie wymęczyły mnie strasznie) przejechałem do Gostynina. Licznik znów wskazywał prawie setkę. Na rynku oczekiwał na mnie samochód, którym wróciłem do domu. Tak właśnie skończyła się moja uzdrowiskowa trasa :)