Dostając zaproszenie do wspólnego rowerowania po Beskidzie Niskim nie przypuszczałem, że będzie to prawdziwa przygoda wśród dzikich terenów "Magurskiego Parku Narodowego". Rumak wytrzymał trudy rowerowania a ja trochę się zahartowałem przed okresem jesiennym...
Spis treści:
Nasza przygoda z Beskidem Niskim rozpoczęła się w piątkowy wieczór na stacji PKP Tarnów. Tam to właśnie wraz z Musą wyskoczyliśmy z luksusowego "RegioExpresu". Po drodze doszły nas wieści, że reszta ekipy utknęła w Krakowie i sami będziemy musieli dojechać do schroniska na Brzance. Wskoczyliśmy na rumaki i w deszczu zaczęliśmy się przedzierać przez ulice miasta. Potem wskoczyliśmy na dość ruchliwą drogę 977 do Gromnika. Deszcz niestety był coraz mocniejszy i po paru kilometrach byliśmy przemoczeni na maxa. W Lubaszowej skręciliśmy w lewo i po przejechaniu przez tory szlabany zamknęły się i wjechał pociąg, którym miała dojechać (w/g planu) reszta ekipy. Oczywiście nikt z rumakiem nie wyskoczył z pociągu, więc popędziliśmy dalej. W Jodłówce Tuchowskiej ponownie skręciliśmy w lewo za sklepem i wjechaliśmy na teren Parku Krajobrazowego Pasma Brzanki. Droga zaczęła piąć się ostro pod górę wysysając z nas resztki sił. Kilkanaście metrów po tym jak skończył się asfalt zobaczyliśmy we mgle "światełko nadziei". To była Bacówka pod Brzanką (508m n.p.m.). Pora była późna, więc po cichu weszliśmy z całym sprzętem do stołówki. Gdy większość wody wyciekła z nas na podłogę zjawiła się szefowa schroniska. Ulokowała nas w pokoju i poszliśmy spać!
W sobotni poranek było ciężko wstać, ale czekała nas 80km trasa tego dnia. Po zjedzeniu śniadania, spakowaniu się i założeniu mokrych butów (to było najgorsze), które nie wyschły przy kominku, zjechaliśmy do Jodłówki Tuchowskiej. Tam wreszcie spotkaliśmy resztę ekipy - Monikę, Rafała i Krzyśka. Wspólnie rozgrzewając się na podjazdach zaczęliśmy zwiedzanie drewnianych kościółków. Są one znakiem rozpoznawczym tego terenu a naprawdę jest ich tam mnóstwo! Najwspanialszy z nich, który miał przepiękną polichromię we wnętrzu był w miejscowości Binarowa. Oprowadziła i opowiedziała o nim naszej ekipie sympatyczna przewodniczka. Dostaliśmy też za friko mapy :) Dziękujemy. W miejscowości Folusz na granicy Magurskiego Parku Narodowego wpadliśmy do baru rybnego, gdzie napełniliśmy brzuchy przed trudami dalszego wojowania. Minąwszy szlaban z zakazem wjazdu na teren parku pomału zaczęliśmy się wspinać do góry. Bardzo ładny odcinek - tylko my i dzika przyroda! Zjeżdżając w dół po szutrowym dukcie wydostaliśmy się z parku w Świątkowej Wielkiej. Dalej asfaltem wzdłuż Wisłoki do rozstaju dróg. Tam na naszej drodze stanęły "terenówki" i grupka osób nerwowo gestykulująca. Okazało się, że panowie chcieli sobie zrobić rajd po Parku Narodowym. Głupki! Ja tego nie popieram - rowery i piesi w parku TAK, ale maszyny NIE! Dość mokrą drogą wzdłuż Wisłoki przedzieraliśmy sie do Nieznajowej, gdzie mieliśmy zamiar przenocować w chacie studenckiej. Mrok ogarnął ziemię a naszą drogę "zatarasował" nurt rzeki! Nie było wyjścia trzeba było się przeprawiać. Woda nie była taka zimna a przygoda przednia. Po przedostaniu się jeszcze przez "akrobatyczny" mostek byliśmy uratowani - gospodarz Marek zaprosił nas pod dach. Ufff!!! Chatka miała niesamowity klimat. Nawet nie będę próbował opisać tego miejsca :) Może traficie tam kiedyś sami. Po zjedzeniu kolacji, legliśmy na podłodze koło nieczynnego pieca i zasnęliśmy (tzn. nie wszyscy - pozdro dla "niedźwiedzia":)
Wstaliśmy z podłogi o 7 rano. Śniadanko, pakowanie tobołków, sesja zdjęciowa. W między czasie pomogliśmy Markowi w naprawie dachu na stodole. Pożegnaliśmy się i opuściliśmy to magiczne miejsce w dziczy. Nie rozpędziliśmy się zbytnio i czekała na nas pierwsze z czterech przepraw Wisłoki. Buty z nóg i krioterapia za friko :) Drugą przeprawę przejechałem rumakiem - kosztem mokrych butów, które i tak były nie dosuszone od piątku:( Trzecia i czwarta przeprawa to już rutyna. Do cywilizacji wróciliśmy pod granicą polsko-słowacką w Koniecznej. Na granicy zrobiliśmy zakupy i podjęliśmy ważną decyzję. Zbyt mało czasu nie pozwoliło nam na jechanie do Bardejowa. Zapewne każdy z nas chciał tam pojechać, ale prawdopodobnie nie zdążylibyśmy na pociąg do Grybowa. Po zmianie planów trasy popędziliśmy w dół przez Becherov i Regetovke, aby potem znów zacząć się wspinać ku granicy żółtym szlakiem pieszym. Ja na tym odcinku nie podarowałem sobie i uzbierałem trochę grzybków czekając na ekipę zmagającą się z śliskim, błotnistym podjazdem. Jadąc dalej przez Regietów, Uście Gorlickie, mijając Jezioro Klimkówka dotarliśmy do Ropy. Tam dość ruchliwą i męczącą (podjazd) drogą "28" dotarliśmy to Grybowa, gdzie zakończyła się nasza wyjątkowa przygoda w Beskidzie Niskim. Podziękowania dla ekipy "bike.pl" za zaproszenie i miłe towarzystwo!