Łyse 17.04.2011
W tym roku miał to być wyjazd weekendowy. Niestety życie zredukowało mój wyjazd do jednego dnia.
Aga też miała zjawić się w Łysych na Kurpiach. Mimo tego, jechaliśmy oddzielnie i gdzie indziej nocowaliśmy...
Relacja Pawła:
W sobotę po południu w wyniku paru zdarzeń losowych nie wyrobiłem się na pociąg do Ostrołęki.
Musiałem podjąć decyzję - jechać w niedzielę rano i pędzić przez cały dzień lub zapakować rower do auta i podjechać nim na Kurpie.
Wybrałem drugą opcję. Zamieniłem rowery, zapakowałem sakwy, namiot itp. i po 2,5h jazdy wylądowałem we wsi Czarnia
(położonej na samym skraju województwa mazowieckiego). Tam miałem spotkać się z ekipą z "bike.pl".
Jednak okazało się, że "bajkowcy" jeszcze nie dotarli na działkę.
Wskoczyłem na rumaka i popędziłem w stronę Łysych skąd jechali: Monika (kurpiowska przewodniczka), Marta, Kitka, Jerrvix, Easy Rider i Radosny Smok.
Napotkałem ich w Złotej Górze. Wszyscy razem wróciliśmy do Czarni.
W domu Moniki i jej rodziców zostaliśmy poczęstowani smakowitym jadłem - swojska kiełbasa, ogórki i sałatka bardzo nam smakowały.
Po kolacji przenieśliśmy się do stodoły, w której postanowiliśmy przenocować.
Rozmowy trwały do późna, potem zmęczeni wskoczyliśmy do śpiworków i zasnęliśmy... tzn. ja nie:)
Odgłosy "mieszkańców stodoły" nie pozwoliły mi zasnąć i postanowiłem zmienić lokum.
Uratowało mnie moje auto, do którego się wgramoliłem. Tam jednak też nie mogłem zasnąć przez deszcz.
Po szóstej rano poddałem się i wstałem. Reszta ekipy zaczęła się ruszać po ósmej i poszliśmy na śniadanie.
Podczas pałaszowania zaczęło się wypogadzać. Zapakowaliśmy rowery i ruszyliśmy w stronę Łysych.
Tam rozstałem się z bajkowcami i zacząłem szukać wypadzikowców. Na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że w tym roku ludzi mniej przyjechało.
Na mszy byłem wraz z Agą i Anetą a z Ulą, Sylwią, Moniką, Magdą i Wiktorem spotkaliśmy się pod starym kościołem.
Porozmawialiśmy trochę i nasze drogi się rozeszły - jedni na jadło, drudzy do lasu a trzeci na rowery.
Ja wraz z Agą i Anetą musieliśmy wracać do ich agro w Taborach-Rzym.
Przejeżdżając przez Czarnie spotkaliśmy jeszcze Monikę, która pokazała nam skrót przez las.
Odprowadziłem dziewczyny prawie pod same agro a potem migiem wróciłem do domu Moniki, gdzie stało moje auto.
Zapakowałem rower, podziękowałem za gościnę - dostając jeszcze fajną pamiątkę od Moniki i wróciłem do domu po zmroku.
Do zobaczenia za rok Kurpie - spokoju kraino!
Relacja Agnieszki:
Jeśli chodzi o mnie, to ja wraz z Anetą wybrałyśmy się na agro do zaprzyjaźnionej Anecie Rodzinie do Taborów Rzym w sobotę wieczorem.
Po godz.21 wyjechałyśmy z Warszawy, by tam po lekkim błądzeniu wśród ciemnych lasów dotrzeć do naszego agro w Sosnowe około północy.
Pod koniec trasy pomógł nam GPS. Po noclegu w salonie i śniadaniu ok. godz.8:00 wyjechałyśmy do Łysych.
Czekało nas do pokonania 30 km, by o 11:00 móc uczestniczyć we mszy. Dotarłyśmy na godz.10:30.
Zakupiłyśmy palemki i spotkaliśmy się najpierw z Pawłem a potem z resztą WYPADzikowców.
Po mszy i po krótkim pobycie w Łysych wracaliśmy z Pawłem, który nas podprowadził prawie do samego agro nową dla nas trasą przez lasy i łąki kurpiowskie.
Spotkaliśmy po drodze Monikę z grupy BIKE'owców, która pomogła nam rozszyfrować drogę przez las.
Pogoda nam dopisała i około godz. 17 byliśmy w Taborach-Rzym. Paweł wrócił po samochód na"swoje" agro.
Ja z Anetą spędziłam jeszcze trochę czasu u znajomych w Sosnowe. Były koniki, owieczka Agnieszka i inne zwierzątka.
Po obiedzie ruszyliśmy w drogę powrotną. Do domów dojechałyśmy ok. 23 trochę zmęczone.
Łyse 2011